Ja i akwarele to relacja co najmniej tak skomplikowana niczym początki znajomości między Goku a Vegetą.
Wynika to najpewniej z braku doświadczenia oraz cierpliwości by je zdobyć w przypadku tego medium. To co wiem na pewno to idzie mi to opornie ze względu na jego formę. Korzystając z czegoś lubię nad tym kompletnie panować a akwarele są jak chaos z którego wyłania się w przypadku innych ludzi coś pięknego. Mimo to czasem nachodzi mnie chęć by spróbować i tak było ostatnio.
Jakiś czas temu popełniłam także rysunek mojej Chibi Muerty ale zwykłymi akwarelami, takimi dla dzieci do podstawówki i byłam ciekawa czy faktycznie odczuję różnicę korzystając z czegoś lepszego. Oczywiście dało się odczuć poziom tego produktu, który był niesłychanie niski począwszy od nasycenia kolorów kończywszy na samej fakturze farby i odczuciach przy jej nakładaniu.
Fakt, że było to moje pierwsze podejście w ilustracji do tych farb także nie pomagał jednak z pewnymi oporami udało m i się popełnić tę ilustrację, która jest pierwszą kompletną wykonaną tą techniką.
Oczywiście malowanie plamami to nie jest coś co robię, bardziej się staram uzyskać markeropodobny efekt – wiem, że to zło ale staram się jakoś ujarzmić je. Najpewniej to błąd bo jak akwareli używac to każdy wie. Moja głupota polega na tym, ze próbuję je ujażmić po swojemu bo perspektywa plam, nad którymi nie panuję (teraz jak nie mam expa to napewno) budzi we mnie grozę jako człowieka, który przyzwyczajony jest do całkowitej kontroli nad sprzętem – zarówno w rysunku jak i w pracy gdzie zajmuję się komputerami.
Tym razem jednak odżałowałam trochę grosza i po zrobieniu pewnego researchu w internetach nabyłam lepsze farby ale nie najdroższe licząc się z tym, że niezbyt się z nimi kocham. Padło na akwarele Białe Noce liczące sobie 24 kostki z najróżniejszymi kolorami.
No i się zaczęło...
Na początku był chaos, a tak naprawdę z mojego punktu widzenia istny dramat. Gdy zobaczyłam jak mi wychodzi nakładanie kolorów bazowych to jedyną pozytywną myślą w moim sercu było to, że zeskanowałam wcześniej lineart “tak na wypadek”. Przyznam się wam szczerze, że widząc to co się działo na pierwszym rysunku, chciałam wszystko rzucić w piździec i nigdy nie przyznać się do tak wielkiej porażki XD Zmusiłam się jednak by wytrwać w tym boju nauczona doświadczeniem, że czasem rysunek/ rzeźba na początku wyglądają jak kupa i dopiero w połowie drogi nabierają jakiegoś sensownego wyglądu. Uznałam zatem, że druga warstwa z cieniowaniem prawdę mi powie.
Po dodaniu cieniowania skóry musiałam stawić czoła włosom ponieważ jak widać baza do niczego nie zachęcała. Nie dość, że kolor nie taki jak chciałam to te prześwity. Nałożyłam więc na tą czerwień leżący obok w palecie różowy i stał się cud. Ujednoliciło się to ustrojstwo! Widziałam jakąś namiastkę światełka w tunelu, zwłaszcza, że podobał mi się efekt jaki uzyskałam na spódnicy.
Włosy stanowiły próbę dla mej cierpliwości oraz wystawiły na ciężką próbę ponieważ kompletnie nie wiedziałam czy uda mi się uzyskać taki efekt jak chce i jaki ostatnio preferuję. Wbrew mym obawom mogę powiedzieć, że jestem z nich zadowolona. Na zdjęciu ze względu na ciepłe światło (rysowałam w nocy) tego nie widać, ale normalnie te włosy mają taką winną barwę, więcej w nich różu coś też jak płatki czerwonej róży.
Naciupciałam dodatkowo blików i podszlifowałam to i owo. Najbardziej cieszył mnie efekt lekko świecących oczu wykonany drobnym machnięciem żółtą farbą tuż pod nimi. Po lewej stronie macie fotkę tej Muerty w świetle dziennym na której właśnie widać wspomnianą różnicę w kolorze włosów.
Tak wyglądało moje miejsce pracy 🙂
Tak więc przebrnęliście ze mną przez tą ciężką walkę, choć mi się zeszło dłużej i gorzej ale powiem wam, ze w sumie jak na drugi rysunek to chyba jest ok. Efekt końcowy podług tego jak to się zapowiadało przy pierwszej ilustracji gdy nakładałam bazę jakoś się broni^^ Na koniec dodam, że podziwiam tych wszystkich, którzy potrafią czarować niesamowite cuda tak nieokrzesanym medium jak akwarele.
Pozdrawiam was gorąco.